22.02 2021
spuds potatos chips

Czy w Australii jedzą ziemniaki?


Potatos, to nie jakiś szczególny element australijskiej diety. Szczególnie pod postacią spuds, czyli bulw ziemniaczanych, a może raczej nawet poznańskich pyr. Nawet nie próbujcie pytać mieszkańców Australii o potrawy z ziemniaków.

Dla tych bardziej kulinarnie świadomych spuds dołączają do grona innych egzotycznych bulw, w rodzaju yams, czyli różnych odmian słodkich bulw, z których tylko część można nazwać batatami, czy polinezyjskich taro. Za to o chips pytać możecie, nawet o ich najmniejszą porcję zwaną w miejscowych fish & chips shops, czyli smażalniach, minimum chipsMinimum to dlatego, że mniejszej porcji zamówić się nie da. Spodziewajcie się porcji mniej więcej dla czterech osób (przynajmniej mierząc tak, jak w nadbałtyckich kurortach wyliczają frytki w sezonie). W zależności od tego, ile się sypnie, będzie to gdzieś od 450 do 700 gramów świeżo usmażonych chips, czyli jakby frytek, tyle, że nie z mrożonej paczki, tylko ze świeżo rano pokrojonych spuds, wymoczonych w wodzie, żeby pozbyć się skrobi. To mniej więcej tyle. Mniej zamówić się nie da. Zresztą wielkość porcji i tak zależy od szerokości uśmiechu klienta. Jeśli sprzedawca Was zna, nasypie więcej, a wystarczy ze dwa razy odezwać się jakoś przyjaźnie, byle nie good morning albo już na pewno nie how are you today? Wybierzcie raczej swojskie g’day mate, najlepiej wypowiedziane możliwie niedbale i jeszcze trochę bardziej niedbale. Wtedy będziecie już kandydatem na najlepszego przyjaciela baru i dostaniecie większą porcję minimum chips. No i jeszcze uwaga dla twórców żeńskich wersji wszystkich możliwych słów. W Australii mate nie ma płci.

Jeśli chcecie wrócić wieczorem po więcej chips i porcję lokalnej ryby to koniecznie podziękujcie za frytki – najlepiej niedbałym ta (thank you) i dorzućcie see ya in arvo. Jeśli chcecie bardzo po australijsku, zróbcie z tego niemal jeden wyraz. No i jeszcze wskazówki dotyczące ryby. Kupujcie tylką tą najtańszą – gummy shark, albo flake, to w sumie ta sama ryba, a raczej wiele podobnych do siebie gatunków. To zawsze świeże, reszta może być mrożona i czekać na turystów.

Wasze minimum chips dostaniecie zawsze zapakowane w kilka warstw pakowego papieru. Jedyne na co trzeba uważać jedząc chips na plaży, to lokalne ptaki. Pelikany (australian pelicans) i pingwiny (little penguins) i inne duże ptaki raczej nie zaatakują waszych chips. Jednak już przeróżne odmiany albatrosów (albatross), petrelców (petrel), prionów (prion), burzyków (shearwater bird), rybitw (tern) i mew (larus) tylko czekają, aż spuścicie wasze chips z oczu. Wszystkie piękne i dość hałaśliwe, ale niestety już często przyzwyczajone do łatwego łupu w postaci niezdrowego dla nich jedzenia.

 

Autor wpisu: Rafał Garszczyński – tłumacz i nauczyciel języka angielskiego, doświadczony manager branży IT, doradca biznesowy, dziennikarz muzyczny.

Autor postu: Blog Archibalda -